czwartek, 30 października 2014

Buzzkiller

Sudafed kupiony, tabletka wzięta, od razu czuję się lepiej.
Chociaż to było bankructwo, 20 zł.

-kawa
-jajko sadzone, 50 g kaszy jaglanej, łyżka szpinaku, 1/4 pomidora, trochę fasolki
-talerz zupy pomidorowej
-3 x senes

Gruntowne oczyszczenie do niedzieli, potem dieta.

Na dworze tak zimowo, Podoba mi się taka mroźna melancholia z szarym niebem. Czuję się spokojna, może to wszystko ułoży się tak jak powinno.

Jestem już dużą dziewczynką, poszłam sama na pobieranie krwi i nie zemdlałam, pierwszy raz.
Jedna z moich fobii przezwyciężona i zdecydowanie mogę nazwać to sukcesem.
Co prawda pielęgniarka na mnie nakrzyczała, że nieletnia bez rodziców przyszła, ale taka forma mi bardziej odpowiada. Badania na tarczycę, we wtorek będą wyniki, zobaczymy co się za tym będzie kryć.

Ha, ledwo mi się udaje kilka słów skrobnąć po polsku, a tu jeszcze 1000 słów wypracowania na literaturę hiszpańską. Historia, która zdarzyła się w Kastylii w Średniowieczu, no ładnie.

Hasta luego, delgadas

środa, 29 października 2014

Here we go again

Ten moment, w którym kilka moich poprzednich wpisów staje się motywacją.
Ten moment, w którym nie mogę patrzyć już w lustro.
Ten moment, kiedy jem i nie czuję smaku.
Po prostu jem.
Zamieniłam się w jedną wielką kompulsję.
Waga: 47,8

Po co tu wróciłam? Bo chcę zacząć od nowa. Mam potrzebę przelewania swoich myśli, a uzewnętrznianie ich na papierze jest zbyt niebezpieczne, grozi zdemaskowaniem.

Ostatnie trzy dni leżałam w domu, z podejrzeniem wstrząsu mózgu. Na szczęście skończyło się na podejrzeniu, Mam teraz mnóstwo nauki do nadrabiania. Ale dopóki nie stworzę jakiegoś żywnościowego planu, to nie dam rady się na niczym skupić.

Po pierwsze: zaczynam znowu, setny chyba raz, SGD. Nie przejmuje mnie ilość podejść do tej diety, bo pasuje mi najbardziej, ABC jest zbyt rygorystyczna, a na diecie powyżej 500 kcal chudnąć nie będę.
Więc robię SGD, w pełni poprawnie, bez wliczania warzyw i owoców, tzn. będę się ograniczać, wiadomo.
Ale to od poniedziałku- od jutra robię oczyszczenie. Woda, woda, jeszcze raz woda, i pewnie obiad, bo mama w domu z chorym bratem, posiłki nieuniknione.
Ale poza obiadami nie zjem niczego,

Back on track, baby!

niedziela, 23 marca 2014

SGD 4,5,6

BILANS:

CZWARTEK:
-chrupkie z pasztetem sojowym (40)
-zupa pieczarkowa (50)
-ciasteczko z czekoladą (90)
-ziemniak i trochę szpinaku (70 + 20)
-jogobella light (100)
370/400
Nie wliczane do bilansu:
-jabłko, trochę sałaty i papryki.

PIĄTEK:
-2 kawałki pizzy
-2 kanapki
-zupa porowa
(GRUBASZMATAGRUBASZMATAGRUBASZMATAGRUBASZMATAGRUBASZMATA)

SOBOTA

-łosoś (200)
-1/2 torebki ryżu (180)
-zupa szczawiowa (50)
-kawałek bułki (100)
-kilka ciasteczek czekoladowych (?)
Generalnie bilans udany, byłam dwie godziny na spacerze, godzinę ćwiczyłam, a trzy grałam w kosza.

Dziś 8 senefoli, ciekawe czy zadziałają w końcu.

Myślę tylko jedzeniu i niejedzeniu. O nowych dietach, o kościach, kosteczkach, chudziutkich nóżkach, żeberkach. Mam w głowie kości biodrowe i obojczyki. Po co myśleć o czymś innym? Może jeszcze raz przeliczę obiad. Dla pewności. Wejdę do sklepu, najem się tabelkami kalorycznymi, popatrzę na bułeczki i na muesli. Trochę na czekoladę, poszukam magicznego jogurtu, którego wartość kaloryczna mnie zadowoli. Sprawdzę czy jest promocja na czekoladę. Z nadzieję zajrzę na półkę z warzywami i owocami, może znajdę coś dla siebie. Sałatka ma sos, inna jest z tuńczykiem, inna ma ser feta. Wszystko za dużo, nie pozwolę sobie na to. Obejdę sklep jeszcze raz, upewnię się jeszcze raz ile to wszystko ma kalorii, w końcu wezmę jabłko. Z nieobecną miną powiem pani kasjerce do widzenia, w myślach żegnając się z jedzeniem. Wyjdę, ugryzę jabłko, posmakuję je chwile na języku i wyrzucę ze smutkiem. Nie dziś, jutro sobie na nie pozwolę.
Kocham chodzić po sklepach spożywczych.

A tu czeka nauka matmy... Nie potrzebuję jej do niczego innego, prócz liczenia kalorii.

środa, 19 marca 2014

SGD 3.

Chora jestem, huh. Obowiązkowo, raz w miesiącu musi być. Powinnam chyba zacząć brać coś na odporność, szkoda, że w sumie jest mi to obojętne. Tylko trochę się zaległości robią.

Szkoła jest taka bez sensu. Niby zawsze tak myślałam, ale teraz po prostu brak mi słów. Nauczyciele to debile, niestety. Jak mogę się uczyć do matury nie znając do niej zakresu ani w ogóle jak będzie wyglądać?
Po co mi zestaw rozszerzeń historia+hiszpanski+biologia/chemia/fizyka/geografia?
Nie pójdę z tym ani na ścisłe, ani na humanistyczne. W głowach im się poprzewracało.

8 lekcji dziennie,  sprawdziany w tygodniu, kilka kartkówek, pytanie na każdej lekcji i tak co tydzień i setka pretensji, że jesteśmy bandą leniwych gówniarzy. Standardzik.
HALO, JA MAM ŻYCIE. Podobno.

Przynajmniej trzeci dzień sgd zaliczony.
Wciąż czuję się taka gruba.

BILANS
-chrupkie z pasztetem sojowym/ 40
-zupa/50
-ciasteczko/90
-jogobella light/100
-ziemniak i szpinak/90
370/400
Nie wliczone do bilansu:
-trochę sałaty i papryki do chrupkiego
-jabłko

Jutro 500, najgorszy dzień, brr.

wtorek, 18 marca 2014

SGD-1.2

Póki co się trzymam, chociaż nie ma się czym chwalić po drugim dniu.
Boję się tylko, że jestem chora i będę musiała siedzieć w domu, mam strasznie zdarte gardło i ogólnie rozłożona jestem, plus okres, czyli samopoczuciowy dramat.
Ale przynajmniej zrobiłam  minut ćwiczeń i  minut cardio, co jest niezłym wyczynem jak dla mnie.
Oby tak dalej.

BILANS

Wczoraj:
-warzywka na patelni/ 150
-owsianka/100
-paluszek rybny/50
300/400
+ jabłko, którego nie wliczam

Dzisiaj:
-ryba/90
-ryż/150
-surówka/50
290/300
+jabłko, którego nie wliczam


niedziela, 16 marca 2014

Kolekcjonowanie początków

Pobiłam rekord w zaczynianiu diet od nowa. SGD trzymałam tydzień, ale wyjechałam z mamą na 4 dni do Warszawy i byłam pod jej ciągłą kontrolą, więc w poprzednim tygodniu żeby nie paść, jadłam trochę więcej (koło 700 kcal), na plus jest to, że 3/4 mojego pożywienia to były jogurty 0% i warzywa.
W weekend tragedia, ale to nic nowego.

Celowo (z niewyobrażalnie wielkim bólem) tyję, do 48,5 mniej więcej. Liczę na to, że jak za jakiś czas gwałtownie ograniczę, to mi zejdzie więcej niż było.
Aktualnie na wadze na pusty 47,6.

Zacznę sgd od nowa, od jutra, tylko przez pierwszy tydzień/dwa nie będę wliczała owoców i warzyw.
Jeszcze trochę i zacznę biegać, muszę zacząć robić cardio. Na szczęście wymiarowo nie przytyłam póki co (chociaż czuję się jak prosiak) mimo to kupiłam sobie dzisiaj senefol. Nie wiem po co w sumie, ale nie mogłam wytrzymać. Ostatni raz piłam senes w listopadzie i się nim zatrułam od tamtej pory się wystraszyłam i zrezygnowałam z przeczyszczania- dostałam wysypki na całym ciele, spuchła mi twarz, stopy i ręce, zaczęłam się dusić i mdleć. Jakaś reakcja alergiczna. Póki co wzięłam dwie tabletki senefolu, niby to samo co sens, ale zobaczymy, może tym razem jakoś przeżyję.

Znalazłam batonika w Piotrze i Pawle, malinowy, 37 kalorii, 15% błonnika. Cudeńko.

Trzymajcie sie chudo!

poniedziałek, 3 marca 2014

so tight that i could not see

Od dzisiaj SGD.

Pierwszy dzień zaliczony, chyba.

Bilans

-chlebek turecki 1/2 kromki (50)
- pierogi z indykiem (200)
-kapuśniak (100)

400/400

Nie jestem pewna co z tym chlebkiem i kapuśniakiem, mam nadzieję, że dużo się nie mylę, dlatego zawyżam bilans.

Z aktywności 4 dzień a6w,  80 brzuszków, 400 wymachów, 50 wymachów nóg w górze, 240 powtórzeń na pupę różne ćwiczenia, 50 na ręce, 50 powtórzeń ćwiczeń na nogi z Miley Cyrus sexy legs. Tytuł jak tytuł, ale ćwiczenia są super, zeszło mi na nich więcej niż na Mel.

Humor fatalny, cały dzień spędziłam sama, chyba obniżenie kalorii dało mi się we znaki, bo zjazd miałam potworny. Znowu to uczucie jakby ktoś mi położył dłoń na głowie i ścisnął, nie pozwalał ruszyć się w którąkolwiek stronę, nie pozwolił myśleć.

 20 minut stałam nad workiem z pierogami. Miałam zjeść 8. Obniżyłam do 5. Potem uznałam, że zjem 3, potem, że nic, ale S. kazał, a to siła wyższa. Jego milczenie jest gorsze od wszystkiego. Po prostu patrzy na mnie tymi swoimi smutnymi oczami i mnie przytula, a ja mam ochotę zjeść cały świat, żeby go zadowolić. Więc stanęło w końcu na 4, byłyby lekko niedosolone, gdyby nie to, że płakałam jedząc, bo czułam tylko smak porażki.
Nawet jeśli zjedzenie ich w ilości czterech nie zbliżyłoby mnie do przekroczenia bilansu na dziś.
Czułam się psychicznie.