Nie pisałam długo, bo nie miałam wewnętrznej potrzeby jakoś...
Pracuję u cioci podczas ferii w Warszawie i na nic nie mam czasu. Jak z jedzeniem? Otóż słabo.
Trzymam górną granicę 500 kcal, od dwóch tygodni może raz przekroczyłam.
To i tak wydaje mi się za dużo i wszędzie gdzie mam więcej niż 0 kcal, napisać, że zjebalam.
Mama znalazła apselan i notes z bilansami. Potwornie słabo. Nie wiem czy nie zapisze mnie na jakąś terapię.
A ja NIE CHCĘ! Nie mogę. Mam w głowie straszne rzeczy, tłuszcz i tłuszcz.
Moje ciało chyba przestaje wyrabiać z tym wszystkim. Tydzień spędziłam na rzyganiu po każdym, nawet najmniejszym posiłku. Boli mnie głowa, żołądek, mdleje. Przecież zaczęłam się odchudzać 8 miesięcy temu, nawet mniej. Jak to możliwe, że po takim krótkim czasie przestaje dawać radę?
Nie mogę się teraz poddać. Żałuje, że nie mam jak zrobić tygodniowej głodówki, bo wszyscy mnie pilnują.
Planowałam wejście na wagę po feriach, ale wątpię czy cokolwiek ruszyło, czułabym to. A mi się wydaje, że ważę jeszcze więcej.
Mam w głowie wojnę.
Nie chcę sobie z tym poradzić.
Chcę zapomnieć o jedzeniu i pozbyć się głupich myśli 'a co jeśli bym zaczęła normalnie jeść..."
To nie wyjdzie. W środę próbowałam, bo obiecałam chłopakowi. Zjadłam ciasto i kanapkę, to było po prostu za dużo dla mojego brzucha. Wyrzygałam bez zmuszania.
Dzisiaj po kanapce i kubku zupy czułabym się jakbym zjadła słonia.
W sumie jesteś tym co jesz, więc kto wie, może i zjadłam słonia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz